Pies z hodowli – to trudny temat, ponieważ obrósł w wiele mitów oraz pewnych uprzedzeń. Dla niektórych psy rasowe to źródło całego zła na świecie, ponieważ w końcu przez nie kundelki nie mają domu. Z drugiej strony są miłośnicy konkretnej rasy, które nie wyobrażają sobie życia bez przedstawiciela ulubionej grupy psów.
Jednak większość zgodnie powie, że jeśli już decydować się na psa rodowodowego to tylko z hodowli i to nie byle jakiej – związkowej (najczęściej poleca się ZKwP/FCI)! Dlaczego tak? Ponieważ zdanie ogółu jest takie, że tylko hodowla ze stowarzyszenia gwarantuje zdrowego psa, który będzie zgodny ze wzorcem rasy. Czy tak jest na pewno?
Pies z hodowli – wymagane badania
Głównym powodem do napisania dzisiejszego wpisu był mail od Natalii, która ma ogromny problem ze swoim psem oraz hodowcą. Na samym wstępie chciałbym napisać jeszcze, że wpis ten nie ma absolutnie na celu oczernianie hodowców lub związków. Ma jednak na celu poruszenie bardzo ważne kwestii, czyli problemów z wymaganymi badaniami psów.
Z tego względu, że Związek Kynologiczny w Polsce jest największym tego typu stowarzyszeniem w naszym kraju to pewne elementy będą oparte właśnie na ich regulaminach. W końcu najwięksi powinni być przykładem dla innych, prawda? Jeżeli największy związek nie wprowadzi pewnych zmian to trudno ich oczekiwać od ”malutkich”.
Tutaj można ściągnąć regulamin ZKwP odnośnie wymaganych badań dla poszczególnych ras. Są to rasy objęte ”dodatkowymi wymogami hodowlanymi”. I tak przykładowo możemy zobaczyć, że Owczarek Niemiecki ma następujące wymagania:
wynik badania na dysplazję: A, B
przegląd hodowlany z testami psychicznymi
wyszkolenie minimum IPO-V – wyłącznie dla psów
wyszkolenie minimum BH – wyłącznie dla suk (obowiązuje od 01.01.2014)
Od razu zaznaczę, że te ”testy psychiczne” to bardzo podstawowe testy. Reakcja psa na hałasy, zbliżającego się obcego, na atak ze strony obcego i tak dalej. Generalnie nastawione na sprawdzenie, czy pies jest agresywny czy spokojny.
Z takich ”ciekawostek” warto zobaczyć, że dopuszczalny wynik na dysplazję to A lub B – ”A” oznacza, że staw jest całkowicie wolny od dysplazji. ”B” już oznacza ”prawie normalny staw”, czyli pewne odstępstwa są tolerowane. U niektórych ras dozwolony jest również wynik ”C”, czyli lekka dysplazja np: u Owczarka Francuskiego (Briard oraz Beauceron). Jednak na liście nie ma wielu ras – przykładowo wiem, że Samoyedy są narażone na choroby oczu, a jednak nie ma takiego wymagania, jeśli chodzi o badania.
Ogółem chodzi o to, że bardzo wiele osób twierdzi, że pies z hodowli to pewna gwarancja zdrowia, a często wcale tak nie jest. Wielu, naprawdę wielu hodowców pozostaje na wymaganych badaniach i tylko je przedstawia przyszłemu właścicielowi, a przecież sama informacja o dysplazji jednego stawu to żadna informacja o generalnym zdrowiu psa. Niewielu hodowców decyduje się na dodatkowe badania, a jeśli już to z powodu pewnej presji społeczeństwa.
Przykładowo nawet jeżeli dana rasa nie ma wymagania badania na dysplazję to i tak wielu hodowców to robi. Dlaczego? Ponieważ utarło się, że to bardzo ważne badania. Hodowcy więc je robią, nawet jeżeli dana rasa nie jest aż tak na to narażona. Ogółem można zauważyć, że hodowcy robią to co się ”sprzedaje”, a nie to co powinno się robić. Wielu hodowców rasy Samoyed robi badania na oczy, ponieważ jest to wynikiem presji pasjonatów rasy – w wielu miejscach znajdują się porady dla przyszłych właścicieli, gdzie naciska się na sprawdzanie tych badań.
Pies z hodowli – nie zawsze bajka
Teraz przystępujemy do kolejnej części tego wpisu, czyli historii Natalii:
”Od wielu miesięcy czytam Twój blog (chociaż dosyć wyrywkowo), a ostatnio nie może mi wypaść z pamięci wpis (jeden i drugi) o umowie z hodowcą. Na zakładce “kontakt” znalazłam drobną zachętę do napisania jeśli ma się jakieś pytania lub po prostu chce się pogadać, więc o to piszę.
Od lutego jestem szczęśliwą opiekunką boksera. Chłopak wzięty z hodowli zarejestrowanej w ZKwP. Miesiącami tłumaczyłam narzeczonemu dlaczego to ważne, dlaczego to robi różnice, dlaczego możemy albo wziąć z tego jedynego legalnego źródła jego wymarzonego boksera, albo zaadoptować jakiegokolwiek innego psiaka. Bo skoro mamy zapłacić za psa, to zapłacimy dużo, ale ludziom, którzy się na tym znają. Piekarz piecze chleb, a hodowca zajmuje się hodowlą, koniec i kropka.
No i go przekonałam. Ba. Z dumy pękam kiedy słyszę w jego ustach swoje argumenty, które to trafiają do kolejnych osób.
Znaleźliśmy kilka hodowli, które miały lub planowały w szczenięta, podzwoniliśmy, pogadaliśmy i to była zupełnie inna bajka. Najbardziej zaimponował nam jeden Pan, który w zasadzie zaczął wypytywać nas, zanim my zdążyliśmy zapytać o wszystko jego. Gdzie mieszkamy, jakie mamy warunki, plany dnia, ile ruchu będzie miał pies, jakie aktywności będziemy w stanie mu zapewnić, czy mamy doświadczenie z rasą. Z daleka widać było, że zależy mu na szczeniaku. Do tego hodowla zarejestrowana tam, gdzie być powinna, maluch piękny jak z obrazka, 3x piękniejszy niż można było sobie wymarzyć (no… pewnie każdy taki by był, ale to szczegół), rodzice przebadani na dysplazję, na wady serca, papiery do wglądu. Hodowla wprawdzie nowa, pierwszy miot, ale każdy kiedyś od czegoś zaczynał, prawda? Poza tym ojciec przed imieniem i nazwą hodowli ma więcej literek świadczących o tytułach niż w tym drugim członie.
Przyjechaliśmy. Szczeniak taki jak obiecywał. Odważny, nauczony naprawdę wielu rzeczy. Świetnie dogadywał się z psami i z ludźmi. O wszystko zadbała Pani opiekująca się maluchami, co ciekawe nie faktyczny hodowca, ale wydało nam się to nawet rozsądne. Skoro jest ktoś kto ma więcej doświadczenia w prowadzeniu hodowli, w socjalizacji psów, to dlaczego go po prostu nie wynająć? Do dziś uważam, że jakiś sens to ma i do owej Pani nie wiele pretensji mogę mieć. Przejrzeliśmy papiery rodziców, kartę miotu, papiery małego, książeczkę zdrowia, metryczkę, umowę – wszystko było tak jak należy. Nic tylko podpisać, zostawić spory pliczek pieniędzy, wziąć kulkę i wracać 200km do domu. No i tak zrobiliśmy.
Z socjalizacji psa naprawdę do dziś jestem zadowolona i uważam, żę wcześniej wspomniana Pani odwaliła kawał dobrej roboty. Nie mieliśmy problemu “płaczu” w domu, nie mieliśmy psa z lękami, mieliśmy wesołą kulkę, odważną i ciekawską. Jest trochę łobuz, ale to zupełnie inna bajka. Jest taki o jakim marzyliśmy. Tylko jest chory.
Niedługo po wzięciu małemu zrobiłam kontrolną morfologię. Wszystkie wyniki super, poza poziomem Ca:P. No cóż… bokser, raczej większy pies, to się ponoć zdarza. No i tak walczyliśmy, powtarzaliśmy badania, zmienialiśmy dietę, a wyniki tylko coraz gorszę i gorszę. Milion razy konsultowałam się z Panią L. (tak ją nazwijmy), bo z Panem hodowcą jakoś kontakt się urwał, ponoć z powodu chorej żony zapracowany się zrobił. A Pani L. radziła i się martwiła i pomagała. Aż w końcu nie wytrzymała i wspomniała, że matce bąbla w trakcie ciąży zdiagnozowano przewlekłą niewydolność nerek. Ciąża była już zaawansowana, więc zdecydowali się ją utrzymać. Sama ponoć proponowała, żeby szczeniaki rozdać po znajomych hodowcach, którzy będą wiedzieli jak się nimi zająć, ale zarówno Pan Hodowca, jak i weterynarz powiedzieli, że nie ma sensu siać paniki. Nie ma pewności, że maluchy odziedziczą chorobę, a nóż będą zdrowe, spokojnie można za nie wziąć 3k za każdego. Urodziły się trzy. Dwa zostały sprzedane, jedna suczka została w hodowli do dalszego rozrodu.
Kiedy tylko dowiedziałam się o chorobie matki zapisałam się do weterynarza nefrologa. Czeka się długo, ale ponoć najlepszy specjalista w Warszawie. Wcześniej poleciła mi jakie konkretnie badania wykonać, a była to nieco szersza lista niż to co robiłam zazwyczaj. Przyjechałam, przejrzała wyniki, zrobiła USG, zmierzyła ciśnienie. Mały jest chory. PChN w fazie I. Po diagnozie Pani L. zrobiła badania suczce, która została pod jej opieką do dalszej hodowli – wyniki jeszcze gorsze. O trzeciej suczce niestety nie mam informacji, ale szanse na to, że jest zdrowa są raczej marne.
No nie powiem… Zdenerwowałam się. I denerwuje mnie to wciąż i to podwójnie. Po pierwsze dlatego, że coś przede mną zatajono. Oczywiście, o ile wówczas po prostu psa bym nie wzięła, o tyle teraz gdy usłyszałam od Pana Hodowcy, za pośrednictwem Pani L., że psa może odkupić, to mnie za przeproszeniem szlag trafił. Bo młody nigdy w moich oczach nie miał być ani psem wystawowym, ani reproduktorem, ani nie-wiem-kogo-oni-w-nim-widzieli, bo ja chciałam ogoniastego przyjaciela, a to oni od pół roku stękali o wyrobienie rodowodu (który, swoją drogą, w mojej opinii jest teraz po nic, ale o tym zaraz). Nie wiem, jak okropnym człowiekiem trzeba być, żeby w takiej sytuacji psa oddać. Teraz, gdy spędziłam z nim już prawie 9 miesięcy i nie wyobrażam sobie dnia bez niego. Nie wiem też, jak bezdusznym trzeba być, by spokojnie coś takiego zaproponować jako dobre wyjście z sytuacji, bo UPS – wydało się. Nie wiem jak można było bez mrugnięcia okiem sprzedać potencjalnie chorego psa, osobie, która z tą chorobą nie ma najmniejszego doświadczenia. Cóż… Dokształcam się w takim tempie, że niedługo zostanę specjalistą, choć uczciwie przyznaję – wolałabym nim nie być. Wolałabym zdrowego psa. I nie zrozum mnie źle. Wolałabym, żeby TEN KONKRETNY PIES, do którego przywiązałam się bardziej niż ustawa przewiduje był zdrowy. O. Nie chcę innego. Nie chcę pieniędzy za niego. Nie chcę go oddać, ani zamienić. Przykre, że pełnego zdrowia mu nie kupię. Mogę jedynie dbać o to, by w relatywnie dobrej kondycji dożył jak najpoważniejszego wieku i właśnie to staram się robić.
Ale to jest jedno. Po prostu nie chcę mieć już z tym hodowcą nic wspólnego. Bardziej mierzi mnie druga sprawa. Matka bąbla jest chora. Jego siostra, która pewnie za rok będzie miała pierwszy miot również jest chora, a nikt nie widzi w tym nic złego. Matka ma już wszystkie stosowne badania i wyróżnienia, młoda jeździ od wystawy do wystawy zbierając doświadczenie i niezbędne tytuły. I niech mi nikt nie mydli oczu, że robią to czysto rekreacyjnie, bo psy, które już “swoje uzbierały” nagle rekreacyjnie jeździć na wystawy przestają. Bo mnie także instruowano: że najpierw rodowód, potem ta wystawa, tamta, ten test, znowu wystawa, bla, bla, bla, dopóki ostro nie powiedziałam, że mój pies reproduktorem nie będzie. Koniec i kropka. Nie mam w umowie nic, co predysponuje ich do decydowania o tym. Decyzje na ten temat podejmuję ja i mój partner, a ona jest jednoznaczna i nie zmieni się tak, jak i pies nie wyzdrowieje. I owszem, obie są pięknymi psami o cudownym usposobieniu. Ale na litość boską… są chore. Szanse na to, że dożyją sędziwego, nawet jak na tę rasę, wieku w zdrowiu są minimalne. Czy naprawdę chcemy robić więcej chorych szczeniaczków, których właściciele dowiedzą się po miesiącach żmudnego latania od weterynarza do weterynarza, że… UPS, wydało się, mogę odkupić?
Sama niestety nie wiedziałam o tym, że boksery mogą być jakkolwiek, w większym stopniu narażone na choroby nerek i należy o to zapytać. Z tego, co się orientuję, nie ma też wymogu robienia psom i sukom hodowlanym tej rasy badań pod tym kątem. Trzeba prześwietlić stawy, ładnie jest zbadać serce, o nerkach ani widu, ani słychu. Można powiedzieć, że po prostu się takich badań nie zrobiło (bo i po co?), a jeśli potencjalny kupujący nawet o nich nie wspomni, co jest bardzo prwadopodobne – po prostu ich nie pokazać, jak to było w naszym przypadku. Czyli TEORETYCZNIE nie ma większych przeciwwskazań, a już na pewno problemu z tym, żeby w hodowli pojawił się niedługo jeden, albo i dwa mioty.
A ja się z tym kurcze nie zgadzam. Nie zgadzam całą sobą, bo to mija się z moim wyobrażeniem o dobrej hodowli. Mija się z tym, co myślałam o ZKwP. Mija się ze wszystkim, co naopowiadałam ludziom. Może moja wizja była z lekka utopijna, ale to już po prostu… nie mam cenzuralnego słowa. I nie wiem, co zrobić. Mogę wypatrywać, czy nowy miot się już pojawił, czy jeszcze nie, mogę robić czarny PR, ale to też nie o to chodzi.
I powiedz mi proszę… Czy ja za bardzo się przejmuję? Mieszam w nie swoje sprawy? Powinnam n-ty raz spróbować ochłonąć i po prostu uznać, że “nie mój cyrk – nie moje małpy” i w ogóle o tym zapomnieć? A może jest coś, co mogę, a nawet powinnam zrobić? Nie mam kogo zapytać. Nie mam w otoczeniu nikogo, kto ma jakiekolwiek doświadczenie z hodowlami, hodowcami, przepisami i niepisanymi umowami. Dobrze znam tylko tę jedną hodowlę, od której już więcej informacji chyba nie chcę.”
Niestety żadne stowarzyszenie nie chroni przed hodowcą, który jest po prostu chciwy i nie ma tu reguły, czy jest to ZKwP czy klub Psa i Kotka. Stowarzyszenia mogą jednie tworzyć regulaminy i wewnętrzne zobowiązania, ale zawsze znajdzie się ktoś kto postara się to ominąć. Niestety w wielu przypadkach przed samym zakupem wszystko wydaje się idealne – hodowca uprzejmy, a psiaki doskonałe. Dopiero po pewnym czasie pokazują się pewne zgrzyty i często jest już za późno.
Nie znaczy to oczywiście, że teraz nagle wszyscy mają się bać – nie. Chodzi o to, że powinniśmy wybierać psa jeszcze bardziej świadomie. Wielu osobom wyłącza się pewne logiczne myślenie podczas wybierania psa, ponieważ myślą, że ”skoro to ZKwP to musi być dobrze”. Prawda jest taka, że w wielu przypadkach ZKwP nie ma realnego wpływu na samego hodowcę.
Jednak z drugiej strony ludzie mogą mieć wpływ na stowarzyszenie, aby ich regulaminy były jeszcze bardziej rzetelne i zostawiały jak najmniej furtek. Moim zdaniem obecne wymagania odnośnie badań psów są zbyt małe, a wpływ weterynarzy ZKwP na sprawdzanie miotów zbyt niski. Powinny być wymagane badania nie tylko dla maluchów, ale przede wszystkim dla rodziców. I to nie raz i na konkretne choroby, a w trakcie całego życia. Powinny być wymagane pełne badania krwi w regularnych odstępach czasu oraz generalne sprawdzenie stanu zdrowia psa.
Nawet jeżeli pies nie jest chory na coś poważnego, ale ma ogólny słaby stan zdrowia to taki pies nie powinien być dopuszczony do rozmnażania. Nie chodzi tylko o możliwość przekazania jakiejś choroby potomstwu, ale generalnie – chory i zmęczony pies nie powinien być rozmnażany, ponieważ to jeszcze bardziej obciąży jego organizm. Stowarzyszenie, do którego należy hodowca powinno mieć możliwość wnikliwej, regularnej oceny stanu zdrowia psa i możliwość uniemożliwienia dalszego rozmnażania, jeżeli mogłoby to powodować zagrożenie dla psa lub jego potomstwa. Tyle.
Jeżeli chodzi o samą historię Natalii to nigdy takie rzeczy nie są przyjemne. Trudno również z nimi coś zrobić. Teoretycznie zgodnie z prawem możemy zgłosić sprawę do sądu. Jeżeli kupujemy psa (zgodnie z prawem pies traktowany jest jak przedmiot) i podpisujemy umowę to zakładamy, że pies jest zdrowy (o ile w umowie nie ma innej informacji). Możemy iść do sądu i domagać się odszkodowania lub pokrycia pewnych kosztów. Najlepiej jednak najpierw skonsultować sprawę z prawnikiem. Natalia ma o tyle prościej, że ma dowód, że hodowca wiedział o chorobie psów.
Druga sprawa jest taka, że zawsze mamy możliwość zgłoszenia swoich zastrzeżeń do oddziału Związku Kynologicznego w Polsce – w zależności od oddziału (niektóre mają milszych pracowników, inne cóż…akceptowalnych) nasza sprawa może się potoczyć trochę inaczej. Najwyższą karą w ZKwP jest usunięcie z grona hodowców stowarzyszenia.
I teraz tak – po co? Niektórzy powiedzą, że jak już pies jest chory to trudno, trzeba zacisnąć zęby i mu pomóc. Oczywiście, że tak. Niemniej uważam, że nieodpowiedzialnego hodowcę powinna spotkać kara. Zdrowia psu nie zwrócimy, ale możemy uratować kolejne psiaki. Hodowcy robią takie ”akcje”, bo chcą zarobić więcej niż powinni – normalnie chorego psa nikt nie kupi, więc to strata.
Jeżeli więc otworzymy sprawę sądową to zmarnujemy hodowcy czas oraz może nawet pieniądze. Raz dostanie nakaz zwrotu pieniędzy to może mu się odechce kolejny raz kombinować (jak nie zarobi, a może nawet straci to przestanie mu się hodowla opłacać). Jeżeli sprawę zgłosimy do ZKwP i oni wyciągną od niego konsekwencje to również może to zniechęcić do dalszego kontynuowania swojej działalności.
Pies z hodowli – podsumowanie
Także z dzisiejszego wpisu wynikają dwie rzeczy. Pierwszą jest konieczność zmiany regulaminów stowarzyszeń w taki sposób, aby wymagane badania były rozszerzone o ich większą ilość. Dysplazja to wcale nie jest najgorsza i najbardziej powszechna choroba u każdej rasy, a studiując regulaminy można mieć wrażenie, że głównie na tym się hodowcy skupiają. Każda rasa ma swoje problemy i jest narażona na różne choroby. Zwiększenie ilości wymaganych badań spowoduje, że kolejne mioty będą mniej narażone na różne kłopoty w przyszłości. Kolejna sprawa to zwiększenie możliwości stowarzyszenia, aby mogło na bieżąco sprawdzać stan zdrowia psa i w razie czego mogło uniemożliwić dalsze jego rozmnażanie.
Druga rzecz to nie popuszczanie hodowcy. Znam wiele osób, które kupiło psa i coś tam się z nim później działo (niekoniecznie coś groźnego, ale widać, że była to odpowiedzialność hodowcy). Wiele z tych osób olało sprawę, bo nie chciało robić problemów. Moim zdaniem każdy właściciel powinien pociągać do odpowiedzialności hodowcę, ponieważ pobłażanie powoduje tylko zwiększenie się tego procederu.
Obecnie hodowcy nie czują praktycznie jakiejkolwiek presji. Dopisują sobie do umowy bzdury i się z tego cieszą. O samych umowach z hodowcą możecie poczytać tutaj. Jeżeli sami na to pozwalamy to nie możemy się dziwić, że tak to działa. Oczywiście nie mówię tu o totalnych bzdurach, a rzeczywistych problemach. Do nas Levi przyjechał z łupieżem wędrującym i od razu skontaktowaliśmy się z hodowcą. Przeprosił nas, oddał pieniądze za leczenie.
I tak to powinno wyglądać. Problemy się zdarzają i nie zawsze mamy na nie wpływ. Jednak dobry hodowca powinien wziąć odpowiedzialność za psa, którego sprzedaje.